wtorek, 12 listopada 2013

Wczorajszy ośli upór...

To był dobry dzień... Dzień katharsis...
Nie przychodzi mi łatwo pisanie o słabościach lub błędach, ale czasem jest to potrzebne, zwłaszcza, gdy przyjdzie czas na oczyszczenie atmosfery ;)
Zacznę od tego, jak to wczoraj postawiłam cały dom na nogi, ponieważ nigdzie nie mogłam znaleźć mojego telefonu komórkowego, a byłam przekonana, że nie wzięłam go ze sobą, gdy wychodziliśmy z domu. I tak, każdy po kolei przypominał sobie gdzie ostatnio widział moją komórkę, tylko jakoś ja upierałam się, że z pewnością nie miałam z nią do czynienia! I tylko najmłodsza córka była zdziwiona, dlaczego wszyscy zniżyliśmy się do jej poziomu i chodzimy na czworakach po podłodze:) Po popołudniowych marnych poszukiwaniach, wieczorem któryś z sąsiadów zadzwonił na komórkę męża w sprawie znalezionego w trawie na parkingu telefonu. Przypomniało mi się, że zapewne włożyłam aparat na wózek. Pakując tenże do samochodu, telefon musiał upaść na trawę. Na całe szczęście najmłodsza córka pozbawiła mój telefon kilku przycisków na klawiaturze, więc nie stanowił on łakomego kąska;) a tak naprawdę, to trafił się uczciwy sąsiad :)
Musiałam kornie schylić głowę i przeprosić moją rodzinę, za nerwowe popołudnie, które mogliśmy spędzić w milszej atmosferze.

W związku z tym, przypomniała mi się niedawna historia, jak to wszystkim znajomym opowiadałam, że mam cały czas nieaktualne, bo na panieńskie nazwisko prawo jazdy.  Znajomi przejmowali się tym i przestrzegali mnie, że powinnam wymienić, gdyż mandat może być spory. Ja zastanawiałam się, jak logistycznie całą sprawę rozwiązać, aż któregoś razu, pijąc pyszną bąbelkową herbatę o smaku migdałowym (obecny nowy trend w wyjściach ze znajomymi przedkładającymi herbatę nad kawę - jestem kawoszem, ale pyszną herbatą nie pogardzę;) sięgnęłam po prawko... Mocno miałam zdziwioną minę... Jakoś w dziwny sposób wymazałam z pamięci fakt wymiany prawa jazdy na nowe, hmm...

I jeszcze ta krótka historia... Zadzwoniła do mnie znajoma, z pytaniem, czy wpadnę na organizowane babskie spotkanie. Czemu nie! Przystałam chętnie na ten pomysł. Zadowolona opowiedziałam o nim mojemu mężowi (wszak jemu przychodzi opieka nad dziewczynkami w moim czasie wolnym). Tylko zrozumieć nie mogłam, dlaczego zrobił duże oczy, gdy mu o tym powiedziałam, do czasu, gdy się odezwał: "Kochanie, ale wtedy są moje urodziny"... 
Fakt, nie skorelowałam tych dwóch dat ze sobą... Zapomniałam... O jak wyrozumiałego mam męża ;)

Zastanawiam się tylko, czy nadszedł już czas na łykanie lecytyny na pamięć?
A może powinnam się lepiej zorganizować? Chyba, że to pewien sposób "mojego odmóżdżenia" od przebywania w niemowlęcym świecie?;)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz