czwartek, 28 listopada 2013

Zdziwiona piosenka

Dzisiaj, gdy zasiadłam do jedzenia w "Trójce" puścili utwór R.E.M. "Men On the Moon"... lubię go słuchać. W trakcie utworu jadłam z młodszą córką pyszny chlebek alpejski z pobliskiej piekarni, posmarowany hummusem mojej własnej produkcji i niedawnym odkryciem naszych znajomych, tj. olejem kokosowym. Cieszę się, że jedno i drugie danie przypadło do gustu dziewczynkom (co prawda starsza córka woli samą ciecierzycę, hummus z uwagi na czosnek jest dla niej za ostry, za to młodsza wcina hummus łyżeczką i czosnek jej nie przeszkadza :)
Słuchając piosenki, przypomniał mi się film "Człowiek z księżyca" z jedną z lepszych ról Jima Carreya, do którego muzykę napisał zespół R.E.M.. Co ciekawe, utwór "Men on the Moon" powstał na kilka lat przed nakręceniem filmu przez Milosa Formana - jest utworem przewodnim do tego niego i podobnie jak film, dotyczy postaci Andy'ego Kaufmana. W komediodramacie o tym samym tytule, Carrey wcielił się w postać tego amerykańskiego komika zmarłego w wieku 35 lat na raka, który miał dość specyficzne poczucie humoru i nawet ze swojej śmierci zrobił żart. Po obejrzeniu filmu, po raz któryś przekonałam się, że Jim Carrey, świetnie gra w poważnych filmach (i w takich wolę go oglądać;), a nie tylko w głupawych komediach.
Słuchając piosenki, jedząc chlebek i rozmyślając, postanowiłam, że puszczę go jak wrócą do domu pozostali członkowie rodziny. Tak też zrobiłam...  
...spodobało mi się podsumowanie mojej najstarszej córki:
 "Mamo, ta piosenka jest jakaś taka... hmmm... zdziwiona". :)))


środa, 27 listopada 2013

La Turbie

IMP · CAESARI DIVI FILIO AVG · PONT · MAX · IMP · XIIII · TR · POT · XVII · S · P · Q · R · QVOD EIVS DVCTV AVSPICIISQVE GENTES ALPINAE OMNES QVAE A MARI SVPERO AD INFERVM PERTINEBANT SVB IMPERIVM P · R · SVNT REDACTAE · GENTES ALPINAE DEVICTAE TRVMPILINI · CAMVNNI · VENOSTES · VENNONETES · ISARCI · BREVNI · GENAVNES · FOCVNATES · VINDELICORVM GENTES QVATTVOR · COSVANETES · RVCINATES · LICATES · CATENATES · AMBISONTES · RVGVSCI · SVANETES · CALVCONES · BRIXENETES · LEPONTI · VBERI · NANTVATES · SEDVNI · VARAGRI · SALASSI · ACITAVONES · MEDVLLI · CENNI · CATVRIGES · BRIGIANI · SOGIONTI · BRODIONTI · NEMALONI · EDENATES · ESVBIANI · VEAMINI · GALLITAE · TRIVLLATI · ECDINI · VERGVNNI · EGVITVRI · NEMATVRI · ORATELLI · NERVSI · VELAVNI · SVETRI *
Miało być o podróżach, wiec zacznę od miejsca, które jest jednym z moich ulubionych.
W trakcie studiów opis Le Trophée des Alpes  w którymś podręczniku zwrócił moją uwagę. Jak się później okazało, mój mąż miał okazję być tam osobiście, zanim mogliśmy odwiedzić to miejsce razem.
Będąc tam wcale nie zdziwił nas fakt, że miejsce to zostało wybrane dla upamiętnienia zwycięskiej wojny Cesarza Augusta nad plemionami liguryjskimi na początku I w. n.e. Pomnik w kształcie rotundy postawiono w najwyższym miejscu via Julia Augusta, prowadzącej z Włoch do Hiszpanii m.in. przez dzisiejszą Genuę i Niceę. Z oryginalnego pomnika pozostało niewiele. Szybko uległ dewastacji, gdyż biały kamień pozyskiwany z okolicznych kamieniołomów, był cennym i łatwym do odzysku materiałem budowlanym. W średniowieczu budynek służył jako obiekt obronny. Ostatecznie to co z niego zostało, rozebrano na rozkaz Ludwika XIV. Jednakże dziś można obejrzeć fragment Trofeum Alpejskiego, odbudowany dzięki Amerykaninowi Edwardowi Tuckowi. **
Z miejsca, w którym stoi Pomnik Augusta i położonego obok tarasu rozpościera się niezapomniany widok. W dole oglądać można położone obok Monako i Monte Carlo, a gdy jest piękny słoneczny dzień widoczność sięga do jakichś 100 km (o czym dowiedział się mój mąż od miejscowego przewodnika). Samo wzgórze leży jakieś 0,5 km n.p.m., co przyczynia się do tego, że rozpościerająca się panorama jest niezapomniana.
Jest to takie miejsce, które zmusza do refleksji.  Zmierzając po wzgórzu do pomnika, można rozkoszować się ciszą, podziwiać piękne widoki, wdychać zapach morza i spotkać mieszkające na zboczu kozy. Spoglądając w dół i w dal, dociera do nas całe piękno i potęga stworzenia.

Samo La Turbie jest małym francuskim miasteczkiem, położonym  w Alpes-Maritimes.
Można się po nim przechadzać uroczymi, wąskimi uliczkami, podziwiając zmysł estetyczny mieszkańców Francji i zazdroszcząc im wyczucia smaku i stylu. Choć myślę, że piękno takich miejsc wynika również z barw, które daje świecące nad Cote d'Azur słońce... barwa ciepła, spokoju, odpoczynku...pastelowe kolory nabierają przyjemnej poświaty. Uwielbiam te odcienie :) Szkoda, że tak rzadko mam możliwość tam bywać.

* Tekst inskrypcji zamieszczonej na Trofeum

















poniedziałek, 25 listopada 2013

Refleksyjnie o sobocie, torcie i chlebie...

Sobota minęła szybko i właśnie znalazłam chwilę, by usiąść w spokoju i mieć kilka minut dla siebie... byłabym niesprawiedliwa, bo wczorajszy dzień był pierwszym, od urodzin najmłodszej córki, który spędziłam w większości czasu sama:)
Zgadza się, matki czasem potrzebują wolnego, zatem "Marysia wzięła wychodne" i z rana wybrała się do dentysty... Sam na sam z fotelem dentystycznym;), ale wieczorem było za to spotkanie w babskim gronie :)
Z racji zbliżających się urodzin taty i męża, już w piątek upiekłam z najstarszą córką tort czekoladowy, który skończyłyśmy wczoraj w biegu (tzn. w przerwie pomiędzy jednym wyjściem, a drugim). Zatem był tort ze świeczkami i prezent wcześniej kupiony i laurka, a do tego kawałka tortu, kawa. Muszę jednak przyznać, że w zeszłym roku wyszedł smaczniejszy, choć ten też niczego sobie;) tylko te kalorie... jednak czego można się spodziewać, gdy głównymi składnikami są: masło, mascarpone i czekolada ;)...
 
[wracam do pisania po dniu przerwy]
 
Dziś jest piękny słoneczny dzień, choć mroźny. Wczoraj nie zdołałam skończyć pisać. Wieczorna kąpiel, usypianie dziewczynek, wreszcie pogaduszki z mężem :)
 
Zatem wracam myślami do weekendu. Z racji gonionej soboty, niedziela przebiegła spokojnie. Tradycyjnie z pizzą w wykonaniu małżonka - hmmm... Pysznie. I tradycyjnie z pieczonym niedzielnie chlebem na zakwasie. Tym razem wyszedł bardziej kwaśny niż zazwyczaj. Pewnie dlatego, że zakwas wyjątkowo dobrze pracował. Po tych kilku już latach odkąd piekę chleb, jest dla mnie niesamowite jak z wody i mąki przy odpowiedniej temperaturze, powstaje chleb... podstawa naszego jedzenia... wręcz niezbędny do życia. Ciekawe, że za każdym razem wychodzi inaczej... W zależności od temperatury, wody, pory dnia, pory roku... Tyle rzeczy może wpłynąć na ostateczny wynik... Najważniejsze, by urósł i się upiekł i był smaczny :) cieszę się, gdy najstarsza córka, chodzi za mną z pytaniem: "kiedy upieczesz chleb?" :) i lubię zapach przygotowywanego chleba, najpierw zaczynu, a następnie już upieczonych bochenków... kojący, wypełniający dom ciepłem.

Czas kończyć pisać. Jestem już po obowiązkowym porannym spacerze do przychodni... Powoli przychodzi czas na kawę, a do niej kawałek tortu czekoladowego:) póki co delektuję się chwilą ciszy... Potem znów będę biegać...dziś moja kolej, by odebrać córkę z przedszkola...
Za oknem piękne słońce...








piątek, 22 listopada 2013

Zielony grejpfrut

Nie wiem dlaczego, ale lubię zielone grejpfruty. Może ze względu na ten odcień zieleni - świeży, soczysty, wiosenny... A może dlatego, że są to dla mnie najbardziej słodkie grejpfruty.
Pamiętam czasy, jak w dzieciństwie można było kupić tylko żółte grejpfruty - gorzkie i kwaśne, ale wówczas, gdy sklepy świeciły pustkami to był prawdziwy rarytas. Jedliśmy je przekrojne na pół i posypane cukrem, by osłodzić sobie trochę ich smak. 
Jakim odkryciem okazały się czerwone grejpfruty! Wydawały mi się takie pyszne... Do dzisiaj jest to ulubiony, przez mojego męża, rodzaj grejpfrutów. Z kolei mnie, od pierwszej chwili, jak tylko je spróbowałam, uwiodły zielone... I chyba dlatego, że tak łatwo pozbyć się można w nich błonki, która jest przyczyną posmaku goryczki.

Nie będę wspominała tutaj o właściwościach zdrowotnych i odżywczych grejpfrutów. Dodam tylko, że przy okazji dowiedziałam się, że są one owocami wiecznie zielonego drzewa :)


czwartek, 21 listopada 2013

Dziś na obiad

Odwieczne pytanie, co tu zrobić na obiad. Czasem od razu wiem i mam głowę pełną pomysłów, co by tu ugotować, innym razem cisza...
Ale dziś spróbuję zrobić polędwiczki wieprzowe z suszonymi pomidorami, sałatkę z roszponki, a do tego tortellini z karczochami (te ostatnie tylko ugotuję, bo kupiłam gotowe -może kiedyś odważę się zrobić je sama).

Muszę najpierw wybrać się do mojego sklepu mięsnego i stanąć w kolejce po mięso :)

A oto efekt finalny.  Pojawia się tylko pytanie, co jutro na obiad?;)

środa, 20 listopada 2013

Wózek...okno na świat

Pewnie każda mama, która lubi wychodzić z dziećmi na spacery, nie byłaby zadowolona, gdyby nagle została bez wózka.
Tak było ze mną, gdy okazało się, że nie wyjęliśmy wózka z samochodu i mąż pojechał z nim do pracy. Fakt ten nie wywołał mojego entuzjazmu. Co najmniej dziesięć godzin siedzenia w domu... Bez codziennej dawki tlenu... Bez możliwości z wyjścia z domu... Poczułam się bez wózka jak bez ręki. Oczywiście dzień w domu nie był tak straszny, jak się wydawał, że będzie. Spędziłyśmy z dziewczynkami dobry dzień. Zleciało szybko. Wykazałam się nawet i wygrzebałam z szafy stare nosidełko, do którego zapakowałam mojego prawie dziesięciokilogramowego szkraba i w ten sposób (nie powiem, że lekki;) dotarłyśmy ze starszą córką do najbliższego sklepu z zabawkami po blok rysunkowy.
Mała pociecha była zadowolona takim obrotem sprawy - wszak wreszcie nie była uwięziona w wózku, gorzej z moim kręgosłupem... Ale czego się nie robi dla hartowania organizmu swojego i dzieci ;)

Przy okazji zamieszczam zdjęcie naszej starej gondoli - super wózka nie do zdarcia, nazywanego przez nas dość pieszczotliwie "czołgiem" - może nie jest najbardziej zwrotny i lekki, ale za to zdobywa bez problemu każdy teren dzięki skórzanymi paskom i pompowanym kołom, a maluch ma w nim mnóstwo miejsca. Wysłużył się sporo naszym dzieciom i nie tylko. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć jeszcze jakiś dom dla niego, zamiast wystawiać na śmietnik.

Z wózkami to różne historie przeżyliśmy, ale chyba póki co, najczęściej wspominamy tę, jak to któregoś razu nasza najstarsza córka w wieku jakichś dwóch, lat wybrała się na spacer z ciocią. Obie wróciły ze spaceru bardzo przejęte, bo po drodze wózek zgubił koło. Na szczęście zaradna ciocia koło umieściła na miejscu i powoli dziewczyny dojechały do domu, gdzie z przejęciem opowiadały jak to "toło bam" zrobiło. Na tym historia się nie skończyła, bo dobrych parę tygodni po całym wydarzeniu, obudził nas przeraźliwy krzyk córki "toło bam!"... I kto by sie spodziewał, że taka historia tyle emocji może wywołać u małego człowieka... ;)





sobota, 16 listopada 2013

Biały kruk

Dzisiaj będąc na spacerze ujrzałam białego kruka :) WOW! I bynajmniej nie chodzi o książkę! Prawdziwy ptak! Chodził sobie i pozwalał się z bliska przyglądać. Takie dziwo;) i powiem Wam, że nie jest dla mnie ważne, czy faktycznie był to kruk, czy kawka lub wrona! I nie jest ważne, że miał kilka czarnych piór. Przede wszystkim to był piękny prezent. Znak, że wszystko będzie dobrze. Na poprawę humoru, dla nadziei, dla uśmiechu. Po prostu... dla mnie!:)

 
 
A dla wprawnego oka, wrzucam fotkę. Kto chce, może zobaczy;) (uprzedzam tylko, że moja stara komórka nie robi doskonałych zdjęć;)


wtorek, 12 listopada 2013

Wczorajszy ośli upór...

To był dobry dzień... Dzień katharsis...
Nie przychodzi mi łatwo pisanie o słabościach lub błędach, ale czasem jest to potrzebne, zwłaszcza, gdy przyjdzie czas na oczyszczenie atmosfery ;)
Zacznę od tego, jak to wczoraj postawiłam cały dom na nogi, ponieważ nigdzie nie mogłam znaleźć mojego telefonu komórkowego, a byłam przekonana, że nie wzięłam go ze sobą, gdy wychodziliśmy z domu. I tak, każdy po kolei przypominał sobie gdzie ostatnio widział moją komórkę, tylko jakoś ja upierałam się, że z pewnością nie miałam z nią do czynienia! I tylko najmłodsza córka była zdziwiona, dlaczego wszyscy zniżyliśmy się do jej poziomu i chodzimy na czworakach po podłodze:) Po popołudniowych marnych poszukiwaniach, wieczorem któryś z sąsiadów zadzwonił na komórkę męża w sprawie znalezionego w trawie na parkingu telefonu. Przypomniało mi się, że zapewne włożyłam aparat na wózek. Pakując tenże do samochodu, telefon musiał upaść na trawę. Na całe szczęście najmłodsza córka pozbawiła mój telefon kilku przycisków na klawiaturze, więc nie stanowił on łakomego kąska;) a tak naprawdę, to trafił się uczciwy sąsiad :)
Musiałam kornie schylić głowę i przeprosić moją rodzinę, za nerwowe popołudnie, które mogliśmy spędzić w milszej atmosferze.

W związku z tym, przypomniała mi się niedawna historia, jak to wszystkim znajomym opowiadałam, że mam cały czas nieaktualne, bo na panieńskie nazwisko prawo jazdy.  Znajomi przejmowali się tym i przestrzegali mnie, że powinnam wymienić, gdyż mandat może być spory. Ja zastanawiałam się, jak logistycznie całą sprawę rozwiązać, aż któregoś razu, pijąc pyszną bąbelkową herbatę o smaku migdałowym (obecny nowy trend w wyjściach ze znajomymi przedkładającymi herbatę nad kawę - jestem kawoszem, ale pyszną herbatą nie pogardzę;) sięgnęłam po prawko... Mocno miałam zdziwioną minę... Jakoś w dziwny sposób wymazałam z pamięci fakt wymiany prawa jazdy na nowe, hmm...

I jeszcze ta krótka historia... Zadzwoniła do mnie znajoma, z pytaniem, czy wpadnę na organizowane babskie spotkanie. Czemu nie! Przystałam chętnie na ten pomysł. Zadowolona opowiedziałam o nim mojemu mężowi (wszak jemu przychodzi opieka nad dziewczynkami w moim czasie wolnym). Tylko zrozumieć nie mogłam, dlaczego zrobił duże oczy, gdy mu o tym powiedziałam, do czasu, gdy się odezwał: "Kochanie, ale wtedy są moje urodziny"... 
Fakt, nie skorelowałam tych dwóch dat ze sobą... Zapomniałam... O jak wyrozumiałego mam męża ;)

Zastanawiam się tylko, czy nadszedł już czas na łykanie lecytyny na pamięć?
A może powinnam się lepiej zorganizować? Chyba, że to pewien sposób "mojego odmóżdżenia" od przebywania w niemowlęcym świecie?;)