wtorek, 30 września 2014

Mija wrzesień....

Daniel spotkany w małym zoo pod Kołobrzegiem 


Mija wrzesień, więc wypadałoby, bym chociaż jeden post w tym miesiącu napisała. Nie będę obiecywać, że rzadka częstotliwość pisania w ostatnim czasie ulegnie zmianie... pewnie ten moment nastąpi, ale raczej nie w najbliższym czasie. I postanowiłam, że nie będę się tłumaczyć dlaczego ;)



Każdy z Was zna stare powiedzenie, że szklanka jest do połowy pełna / pusta. Spodobał mi się rysunek, który przedstawia szklankę w połowie napełnioną wody i szklankę pełną z napisem, że jeśli przeszkadza Ci, że szklanka jest do połowy pusta to przelej wodę do mniejszej szklanki... proste!

Obejrzałam w tym tygodniu dobry film polecony przez znajomą: "God's not dead". Spodobał mi się. Nie rozumiem, jak ludzie nie potrafią w drobnych rzeczach dostrzec Boskiej dłoni, a tym bardziej jak złożoność organizmów (nie tylko ludzkich) i wszechświata mogą wyjaśniać poprzez teorię wielkiego wybuchu. Do mnie to nie przemawia. I nie chcę się wdawać w naukowe dysputy, bo dla mnie jako wierzącej oczywiste jest, że świat został ukształtowany przez Boga. To jest proste... choć wiem dla wielu osób trudne do przyjęcia.

W codziennym zabieganiu zapominamy często o Bogu i o Jego cudach, które zdarzają się praktycznie w każdej chwili. Jak pisał C. S. Lewis w jednej ze swoich książek cudem jest, że owady, pomimo wagi, latają na swoich delikatnych skrzydłach, a z wody, z której składa się winogrono codziennie powstaje wino... cud Kany Galilejskiej. Wystarczy zechcieć dojrzeć...


Przydarzył mi się kiedyś piękny cud... tylko dla mnie.
Byłam krótko po lekturze książki "Urzekająca. Odkrywanie kobiecej duszy" autorstwa John i Stasi Eldredge.  Autorka wspominała tam pewne wydarzenie. 


Pozwolicie, że przytoczę fragment z tej książki:


     Kilka lat temu John pojechał służbowo do Oregonu. Będąc tam, wymknął się, żeby znaleźć trochę czasu na samotne przebywanie z Bogiem, i poszedł na plażę, gdzie modląc się spacerował, aż w końcu usiadł na piasku, by obserwować fale na morzu. (Jego pomysłem na odświeżenie jest dewiza: "Im bardziej dziko, tym lepiej"). Wtedy zobaczył to coś. Ogromny pióropusz wody wystrzelił do góry w niebo i tuż przed nim pojawił się masywny humbak, niezwykle blisko brzegu. W pobliżu nie było nikogo. Czas corocznej migracji wielorybów dawno minął. John natychmiast zorientował się, że to dar od Boga wyłącznie dla jego serca.
    Opowiedział mi tę historię, i tak jak byłam szczęśliwa razem z nim, odczułam jeszcze większy głód podobnego pocałunku dla mnie. Ja też chciałam wieloryba. Chciałam doświadczyć miłości Boga do mnie, osobiście. Niedługo po tym zdarzeniu John i ja byliśmy w północnej Kalifornii, gdzie prowadziliśmy wykłady. Ja również wymknęłam się pewnego ranka na plażę, by zdobyć trochę tak potrzebnego czasu z Bogiem. Usiadłam na piasku, zapatrzyłam się w morze i poprosiłam Boga o wieloryba. "Wiem, że kochasz Johna, Panie Jezu, ale czy mnie kochasz także? Tak bardzo? Jeśli tak, to czy ja też mogę dostać wieloryba?" 
    Czułam się trochę głupio, prosząc o to, ponieważ znałam prawdę - Bóg już dowiódł swojej miłości do mnie. Wysłał swojego jedynego Syna, Jezusa, by za mnie umarł (por. Ew. Jana 3,16). On mnie uratował. Zapłacił za mnie najwyższą cenę, jaką można sobie wyobrazić. Dał mi też całe stworzenie, które mówi o Jego chwale i miłości, dał mi Słowo Boże z całą jego głębią i pięknem, a tutaj ja dopraszam się czegoś więcej. Ale - Bóg to uwielbia. Bóg pragnie ukazywać siebie tym, którzy Go [poszukują z całego serca. Jest rozrzutnym, szczodrym Oblubieńcem i uwielbia ukazywać nam swoje serce znowu i wciąż. 
   Po jakimś czasie, nie widząc żadnego wieloryba w zasięgu wzroku, wstałam z piasku i kontynuowałam spacer. Była wczesna wiosna, o brzeg uderzały fale, krzyczały mewy. Północne wybrzeże Kalifornii jest skaliste, i gdy ostrożnie stawiałam kroki, nieopodal spostrzegłam rozgwiazdę, piękną pomarańczową rozgwiazdę. Natychmiast wiedziałam, że to podarunek dla mnie od Boga, Jego pocałunek. Nie dał mi wieloryba, prawda, bo to było wyłącznie dla Johna. Mnie, i tylko mnie, dał oszałamiająco piękną rozgwiazdę. Odpowiedział na moją prośbę. Tak, kochał mnie. Podziękowałam mu za to, minęłam następny zakręt i trafiłam na widok, którego nigdy nie zapomnę. Przede mną, za mną i wokół mnie lśniły kolorami setki rozgwiazd. Tysiące rozgwiazd. Rozgwiazdy purpurowe, pomarańczowe, niebieskie, wszelkich wielkości. Parsknęłam radosnym śmiechem, moje serce eksplodowało. Bóg nie tylko mnie kochał, On mnie kooochał! Blisko, osobiście, całkowicie. 
    Bóg dał Johnowi wieloryba. Ogromnego i silnego. Mnie rozgwiazdy. Były delikatne, małe, kunsztowne. Mogłam ich dotknąć. Byłam nimi otoczona, czułam swoje serce ogarnięte przez Jego wspaniałomyślną , rozrzutną miłość. Zdumiewające rozgwiazdy były osobistym prezentem od serdecznego przyjaciela, Boga. Także dla Ciebie ma wiele podarków. Może dobrze byłoby poprosić.*

* * *

Pomyślałam sobie: Panie, a dlaczego mi nie zdarzają się takie cuda. Usłyszałam cichy głos, Przypomnij sobie jak spotkałaś jelenia w lesie. Przed oczami stanął mi obraz, jak w melancholijnym nastroju poszłam do pobliskiego, miejskiego lasu, zabierając ze sobą super myśliwskiego psa - jamnika ;) Zaznaczam był to - pies myśliwski, więc wyczulony na zapachy dzikich zwierząt oraz oszczekujący je (niekoniecznie już łapiący:)

Gdy tak szłam, przepełniona smutkiem główną ścieżką przy drodze, a obok biegł nasz jamnik, z zarośli wybiegł młody jelonek. Stanął dwa metry ode mnie i patrzył się na mnie swoimi pięknymi oczami. Podziwialiśmy siebie tak przez dobre pięć minut stojąc w ciszy miastowego lasu. Pies ani jęknął, jakby nie widział tego co ma przed sobą. Czułam jakbym spotkała starego dobrego towarzysza. Uśmiechnęłam się. Jelonek odwrócił się i pobiegł. 

* * *

Panie... jak łatwo zapomniałam! Dziękuję Ci, bo sprawiasz cuda specjalnie dla mnie. Chcę je dostrzegać!






*  John i Stasi Eldredge, Urzekająca. Odkrywanie tajemnicy kobiecej duszy, Oficyna Wydawnicza Logos, str. 120-121.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz