wtorek, 27 maja 2014

Wspomnienie z góry Sant' Anna

Część z Was zapewne wie, że niedawno mieliśmy okazję spędzić trochę czasu w Tatrach. Pobyt ten przypomniał mi naszą podróż do Włoch sprzed kilku lat, gdy mogliśmy z naszą trzyletnią wówczas córką pozwiedzać stacjonarnie Alpy w Piemoncie. Piszę stacjonarnie, bo po górskich szlakach nie pochodziliśmy - kto ma dzieci, ten zdaje sobie sprawę, iż trzylatek raczej do piechurów nie należy;), ale mimo to zobaczyliśmy ciekawe miejsca :)

Nasuwa mi się wspomnienie z góry Sant'Anna z położonym najwyżej w Europie Santuario di Sant’Anna di Vinadio - na wysokości 2035 m (czyt. więcej). Sanktuarium zasypane śniegiem jest zamknięte przez sześć miesięcy przed światem.
Trochę niepocieszona jestem, że niewiele informacji znalazłam na jej temat w necie. Obiecałam sobie, że następnym razem jak będę zwiedzać piękne i ciekawe miejsca - od razu postaram się je nie tylko fotografować, ale i opisywać, bo pamięć bywa niestety ulotna.

To, co mi się wówczas wydało piękne i mnie zadziwiło, to przełom późna wiosna / wczesne lato w Alpach, które na początku wydały mi się surowymi skalistymi górami, ale im wyżej mieliśmy okazję wdrapywać się naszym samochodem (wszak z maluchem mogliśmy zapomnieć o pieszej wyprawie) w tym w większy zachwyt wpadałam... i to nie z powodu pięknych widoków roztaczających się z wysokości około 2000 m (oczywiście robi to olbrzymie wrażenie!), oraz nie z powodu ciągnących się za nami wąskich serpentyn, po których wspinaliśmy się wyżej i wyżej... ale to co wprawiło mnie w pewne osłupienie, to bujna roślinność i bogactwo kwitnących na skałach kwiatów.
Po drodze mijaliśmy stada pasących się owiec i krów dzwoniących charakterystycznymi dzwoneczkami, których broniły zaciekle przed obcymi zazdrosne byki. Dobrze, że zamknięte w zagrodzie. Dodam tylko, że trasa na górę św. Anny polecana jest również dla miłośników rowerów, którzy raz po raz na stromym podjeździe wyprzedzali (tu mamy nieco rozbieżne zdanie z moim mężem ;) nas po drodze - żylaści i niezwykle umięśnieni zdobywcy szczytów ;)


A na samej górze św. Anny położone jest nie tylko schronisko i sanktuarium, ale też pomnik z lanego betonu, do którego przymocowano różne pozostałości po wybuchach bomb z II wojny światowej w tej okolicy - mający upamiętnić nieszczęście jakie wojna wywołała... Wśród skał natomiast zrobione są surowe stacje drogi krzyżowej... same krzyże i kamienie... zero kościelnego przepychu i splendoru. 

Pospacerowaliśmy wśród kwitnących skał, wdychając niesamowicie czyste i rozrzedzone już nieco powietrze, wypiliśmy prawdziwe włoskie espresso (wszędzie we Włoszech jednakowo dobre - nie mówię o miejscach słynących z turystów,ale o takich gdzie wpadają miejscowi w porze przed i po sjeście, by łyknąć trochę czarnego napoju ;) i spoglądając na otaczające nas widoki, delektowaliśmy się ciszą i spokojem, marząc, by kiedyś tu wrócić. Bo surowość tego miejsca, sprawiła, że wydawało nam się, że jesteśmy bliżej Boga... mając wokół siebie ogrom Boskiego stworzenia, napawaliśmy się nim i kontemplowaliśmy jego piękno.

Strasznie żałowaliśmy, że nie możemy powędrować jeszcze trochę i jeszcze wyżej! 




















































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz