poniedziałek, 24 lutego 2014

Piekę sobie...

Ostatnia sobota, która minęła pod znakiem pieczenia bułeczek i chlebka bananowego oraz granoli, przypomniała mi jak to niedawno pół dnia spędziłam przy piekarniku, a wszystko przez pieczeń rzymską, na którą przepis zamieściłam w osobnym poście (pieczeń rzymska), a także przez to, że nasza sąsiadka sprezentowała mi prawdziwy zakwas z piekarni. Postanowiłam, wówczas że z jego części przygotuję chleb i sprawdzę, czy taki zakwas będzie konkurencją dla mojego, kilkuletniego już zakwasu.

Piekarnik odpalony, a ja w ferworze walki, przygotowałam ciasteczka zbożowe i muffinki bananowe, bo z bardzo dojrzałymi bananami należało już coś zrobić :) Zrobiłam również dawno nie robioną przeze mnie granolę... Hmmm, to jest pyszne ;)

Efekt stania przez pół dnia przy piekarniku, pilnowania malucha, by się nie oparzył (jestem niezmiernie mu wdzięczna, za  to, że dał mi tyle rzeczy zrobić:) zjadałam chętnie na drugie śniadanie z jogurtem i owocami, popijając kawą (niestety w ostatnim czasie musiałam zrezygnować z mleka, i piję czarną - eksperymentowałam co prawda z mlekiem ryżowym, sojowym i kokosowym, te ostatnie przygotowałam sama, ale cóż, nie zachwyca... skoro nie mogę mojej ulubionej latte, zostanę przy czarnej). A do tego ciasteczko i muffinka w kształcie magdalenki ;).

Wiem, wiem, pewnie dosyć macie już czytania i chętnie przeszlibyście do konkretów, jak ja piekę ten chleb, granolę i ew. resztę.

Obiecuję, wykażcie się tylko cierpliwością, a w swoim czasie zamieszczę przepisy na te rzeczy. Póki co, część z nich (zwłaszcza chleb) robię na oko i muszę jeszcze trochę popracować, by zebrać dokładne proporcje. Bo co innego opowiedzieć, a co innego napisać;)

Pozdrawiam Was w to słoneczne południe i delektuję się dalej ciszą, bo bobas śpi :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz