poniedziałek, 3 lutego 2014

Nicea - nadmorski kurort


Nie podoba mi się Nicea - w taki sposób skomentowałam początek zwiedzania przez nas Nicei, gdy staliśmy na obrzeżach miasta w korku, w upale, z Cygankami próbującymi nam umyć szybę w aucie i z płaczącym półtoraroczniakiem w samochodzie... Po co mnie tu w ogóle zabrałeś?!... Mieliśmy spędzić ten dzień nad morzem... A tu znowu hałaśliwe miasto!  W odpowiedzi usłyszałam: Zobaczysz spodoba Ci się ;)
Jak możecie się zorientować zachwycona to ja nie byłam.
Wstyd się przyznać, że byłam tak mocno zdenerwowana i niezadowolona. Lecz z upływem czasu mogę się przyznać. Polubiłam to miasto, zwiedzając je wówczas i chętnie bym do niego wróciła na trochę dłużej, bo niewiele mogliśmy zobaczyć - jak to z małym dzieckiem bywa :)
W Nicei miałam możliwość przyjrzenia się z bliska moim ukochanym drzewom oliwnym,
którymi obsadzono fontannę znajdującą się w Jardin des Albert I. Zresztą ciąg zadbanych skwerów z fontannami, wzdłuż których wybudowano wysokie, bogato zdobione kamienice, robi również spore wrażenie. Uwielbiam pastelowe kolory budynków i ich okiennic położonych nad Cote d'Azur. Przyjemność sprawił nam spacer wzdłuż piaszczystej, obsadzonej palmami plaży Baie des Anges, po bulwarze Promenade des Anglais, przy którym znajdują się drogie i ekskluzywne hotele. Tutaj podziwiałam starą, działającą  jeszcze karuzelę, pełną pięknych kolorowych figurek do siedzenia. Aż chciało mi się na niej pokręcić - co owszem zrobiłam w innym miejscu i czasie:)
Jednakże największe wrażenie zrobił na mnie targ rybny z całym mnóstwem pysznych smakołyków, obłędnie soczystych owoców, kolorowych kwiatów, słodkich cukierków. Nie mogło zabraknąć na nim, jak to w mieście nadmorskim, ryb i owoców morza. Niesamowicie wielki był na nim wybór oliwek, kaparów i suszonych pomidorów, faszerowanych na różne sposoby, a to migdałami, papryką lub zamarynowanych np. w ziołach ... ślinka do teraz mi cieknie, jak sobie przypomnę ich wygląd :) Jak to w Prowansji  szeroki był wybór miejscowych cytrusów, woreczków pełnych lawendy i mydeł o różnych zapachach.






Z targu rybnego nie było już daleko na starą część miasta, składającą się z bardzo wąskich uliczek, wysokich kamienic, pełnych sklepików, piekarni, cukierni oraz oczywiście restauracji, przy których wiele stolików było zajętych, bo trafiliśmy na porę sjesty. Wszyscy zajadali pyszny obiad, popijali wino lub cydr, zajadając bagietki. A my biegaliśmy za naszym bobasem, próbując zwiedzić i obejrzeć jak najwięcej.





Sklepy, w kurorcie pełnym turystów, pełne były bibelotów, niekoniecznie potrzebnych, ale za to tak ładnych, że każdy chciałoby się kupić, nie zastanawiając się nad jakością wykonania. Wróciliśmy z piękną butelką na oliwę - poza tym, że ładnie wygląda, praktyczniejsza okazała się prosta, oszczędna w formie butelka, którą mąż przywiózł kilka lat później w prezencie z Santiago, a którą znalazł w zwykłym sklepie ze sprzętem gospodarstwa domowego. Strasznie cierpieliśmy, gdy nam się zbiła, bo z niej oliwa nie ciekła brudząc wszystko dookoła. Ale  wracając do Nicei - większość rzeczy do kupienia, to była ręczna robota, począwszy od ciekawych zabawek, poprzez białe, haftowane lniane ubrania, gliniane, kolorowo zdobione
naczynia, po eleganckie sukienki. Piekarnie oferowały duży wybór pieczywa, a cukiernie ślicznie zdobione słodycze. Ciekawe tylko, że obsługa w sklepach nie należała do zbyt uprzejmych. W Nicei po raz pierwszy zwróciłam uwagę na to, że Francuzi nie sprawiają wrażenia zbyt szczęśliwych ludzi, w przeciwieństwie do sympatycznie hałaśliwych Włochów, mówiących za każdym razem buon giorno.

A swoją drogą przy następnej okazji będąc w Nicei, nie omieszkam spróbować lodów  lawendowych - ponoć takie można  tam nabyć nawet  nocą ;).


Zamieszczam tradycyjnie fotki - jak zwykle ciężko jest mi wybrać, które z nich są ciekawsze. 


















































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz